Dobrzy ludzie z korporacji
Wolontariuszka? Wydaje się nam, że wiemy, kim jest. Człowiekiem o wielkim sercu, który kosztem wolnego czasu, po pracy, za własne pieniądze pomaga potrzebującym. Czasem też byśmy tak chciały, ale przecież „tyle mamy na głowie”. Dobra wiadomość: dziś możemy pomagać innym w czasie pracy i także za pieniądze firmy. Ten nowy rodzaj filantropii nazywa się wolontariatem pracowniczym.
Zofia Nowaczyk: Zobaczyłam w domu dziecka śliczne wyszywane obrazki. Pani dyrektor powiedziała, że dzieci już ich nie robią, bo nie ma pieniędzy na nici i płótna. Parę dni później był piknik Citibanku, więc zebrałam tam trochę pieniędzy. Kilka miesięcy potem już nowe wyszywane prace sprzedałam na aukcji internetowej w naszej firmie. I tak zdobyłam pieniądze na nowe płótno i nici dla dzieci.
Beata Nowak-Cichy: Przełożona pielęgniarek zrobiła herbatę i usiadłyśmy przy stole w jej pokoju. Powiedziała, że dla oddziału dziecięcego potrzebuje nietłukących szklanek i talerzy. Przydałyby się też kredki i papier. W ciągu kilku dni udało mi się je zdobyć. Przywiozłam też na oddział książeczki do malowania.
Ewa Świeczak: Potrzebny był ktoś, kto w akcji „Ecco walkathron” wystąpi jako miś panda. Niewdzięczna rola, bo kostium ciężki i niewiele spod niego widać. Ale kiedy w pracy wywiesiłam ogłoszenie, przyszło wielu kolegów. Miś panda pomógł nam zdobyć pieniądze na walkę z przemytem do Polski egzotycznych zwierząt: papug, żółwi, jaszczurek. Moja firma Commercial Union zgodziła się poprzeć akcję. Mogłam w biurze powiesić plakaty, namawiać pracowników do udziału. Udało mi się wielu przekonać. Mówili: „Masz rację, to fajna impreza. Zabiorę dzieci i przyjdę”.
Wolontariuszy-pracowników podobnych do naszych bohaterek jest na razie zaledwie 350. Ale przecież w korporacjach pracują setki tysięcy ludzi. To armia, która mogłaby zmienić świat., gdyby tylko wszystkich udało się namówić do działania. Na wierze, że tak się kiedyś stanie, opiera się idea wolontariatu pracowniczego. Na razie z organizatorem programu w warszawskim Centrum Wolontariatu współpracują cztery korporacje: Telekomunikacja Polska, Commercial Union, Citibank i Provident Polska. Ich pracownicy, a nawet menedżerowie malują klatki schodowe, budują place zabaw, urządzają świetlice komputerowe, uczą zarządzania pieniędzmi, robią prezenty dla dzieci z domów dziecka i szpitali. Korporacje pomagają im dając wolny dzień na działalność społeczną, finansując ich projekty itd. Dlaczego te, jak często mówimy, bezduszne instytucje pozwalają swoim ludziom na „marnotrawienie czasu i pieniędzy”? No i co skłania pracowników, którzy „myślą tylko o karierze i pieniądzach”, do zaangażowania się w bezinteresowne działania?
SUMIENIE I SERCE
To była mała szmaciana laleczka. Beata Nowak-Cichy zapomniała o niej, kiedy zabierała córkę Gabrysię ze szpitala. Chociaż pielęgniarka ostrzegała, żeby nic tu nie zostawiać, bo to przynosi pecha i na pewno wrócą. I tak się stało, ale z innego powodu. Trzy i pół roku po chorobie córki Beata znalazła w pracy ogłoszenie: „Zapraszamy pracowników do udziału w wolontariacie”. Obok była lista instytucji, a między nimi szpital św. Ludwika przy ulicy Strzeleckiej w Krakowie. Ten, w którym jej Gabrysia leżała chora na zapalenie płuc. – Ciągnęło mnie tam. Chciałam pomóc. Wiedziałam, że w tym szpitalu jest smutno i biednie. Prze kilka tygodni w dzień siedziałam przy łóżku Gabrysi, a w nocy spałam na podłodze w jej sali – mówi Beata. – Zgłosiłam się więc do wolontariatu i teraz wizyty w szpitalu są moim obowiązkiem. Bardzo mnie ten „reżim” cieszy. Bo inaczej trudno byłoby mi znaleźć czas. A chcę tam jeździć. Przywożę dzieciom karty telefoniczne, dzięki którym mogą za darmo dzwonić do swoich mam – opowiada. Gdyby Beata nie mogła odwiedzać szpitala w czasie pracy, nie miałaby kiedy. W domu czeka na nią mąż i troje dzieci. A tak koło południa wsiada do służbowego samochodu i jedzie. – Rodzina na tym nie cierpi, więc nie mam wyrzutów sumienia i jestem szczęśliwa, że robię coś dla innych – stwierdza. – No bo ile można zajmować się tylko sobą i najbliższymi? Praca dom dzieci, aerobik. To ważne, ale nie wystarczy.
Idea wolontariatu pracowniczego narodziła się w latach 90. w USA. Korporacje ją wspierają, bo pomaga pracownikom, którzy po latach rywalizacji zawodowej i walki o zysk firmy nie wierzą, że mogą robić coś poza swoją pracą, że mają jakieś pasje, a nawet system wartości. Wolontariat daje im szanse kierować się porywami serca i altruizmem, a nie tylko pragmatyzmem. Pozwala odzyskać radość życia, energię do pracy i szacunku do samych siebie. Niesie pomoc nie tylko potrzebującym, ale też tym, którzy pomagają, ludziom z korporacji.
PRZESĄDY I ZŁE SKOJARZENIA
Beata Nowak-Cichy: Mam troje dzieci i wiem, jak one czekają na mikołajkowe prezenty. A przecież dzieci w szpitalu są takie same i też chcą tego dnia przeżyć coś niezwykłego. Porozmawiałam więc z kolegą i razem udało nam się zebrać trochę pieniędzy i zrobić paczki dla wszystkich małych pacjentów neurologii. Kolego przebrał się w strój Świętego Mikołaja i pojechaliśmy do szpitala. Mieliśmy tremę, bo jesteśmy specjalistami od marketingu, a nie aktorami. Ale kiedy dzieci zobaczyły Mikołaja, chciały tylko jak najszybciej dostać prezenty. Tego dnia wróciłam do domu uśmiechnięta od ucha do ucha. Słyszymy często, że filantropia to frajerstwo, naiwniactwo. Strata czasu i pieniędzy. Myślimy: „Co może nam dać?”. Nic, jeśli szczęście to dla nas tylko sukcesy w pracy, udany seks i wakacje w ciepłych krajach! Tymczasem amerykański psycholog i autor książki wielu książek Martin Seligman uważa, że myślenie tylko o sobie sprawia, iż tracimy sens życia. Jako odtrutkę poleca modny jogging, czyli antydepresyjne ćwiczenia międzyludzkie. Pierwsze z nich: przeznacz 5 proc. swoich dochodów na cele społeczne. Ale nie wyręczaj się organizacjami charytatywnymi. Zrób to sama. Przejrzyj ogłoszenia w gazetach, a jeśli w Twojej firmie jest wolontariat, zainteresuj się, komu możesz i chcesz dać swoje pieniądze. Drugie ćwiczenie: poświęć jeden wieczór w tygodniu na pomoc innym. Rób to, co lubisz albo umiesz, np. ucz dzieci francuskiego. Nie musisz być przepojona duchem bezinteresowności. Możesz mieć na celu tylko własne dobro. Najważniejsze, że przy okazji zrobisz coś także dla innych.
CZYSTE PIENIĄDZE
Zofia Nowaczyk jest dyrektorem departamentu w Citibanku. Na tablicy korkowej nad biurkiem wisi wiele zdjęć: 12-letniej córki Magdy i 4-letniego Daniela. Rodziców na wycieczce w Rzymie i trojga rodzeństwa. Są i zdjęcia jej pracownic z dziećmi z domu dziecka na specjalnie dla nich zorganizowanym pikniku. – Pomagałam dzieciom, zanim moja firma zaczęła zachęcać do wolontariatu – mówi Zofia. – To zaczęło się kilka lat wcześniej. Chciałam adoptować dziecko, ale się bałam. Poszłam do mojej matki chrzestnej, która kiedyś pracowała w domu dziecka. Myślałam, że będzie mnie zniechęcać, ale ona przyniosła wspaniały artykuł o dzieciach adoptowanych. Mój mąż najdłużej miał wątpliwości, ale kiedy zobaczył Daniela od razu go pokochał. Gdy chłopiec z nami zamieszkał, nie przestaliśmy chodzić do jego domu dziecka. Staraliśmy się pomóc dzieciom, które tam zostały, chociażby zbierając w pracy pieniądze na podręczniki.
Zofia zgłosiła się do wolontariatu pracowniczego, bo była pewna, że dzięki niemu więcej zrobi dla swoich podopiecznych. Wcale nie myślała, żeby prowadzić szkolenie finansowe dla nauczycieli i młodzieży. Ale właśnie ruszał program „Moje finanse” i szukano wolontariuszy, którzy znają się na kredytach. – Pomyślałam: To też jest ważne. Może kiedy ludzie więcej będą wiedzieć o inwestycjach i funduszach, nie będą czekać bezczynnie, aż państwo im coś da. Sami zajmą się swoimi sprawami. A wtedy łatwiej im będzie żyć – mówi. – Pochodzę z wielodzietnej niezamożnej rodziny. Moi rodzice bali się brać kredyty, ja nie. Dzięki temu mam duży dom, jeżdżę na wakacje do ciepłych krajów, wychowuję dwoje dzieci i mogę pomagać innym. Myślimy, że banki to skąpiec bez serca, ale ja wiem, że można go użyć do własnych celów. I tego właśnie uczę na naszych kursach.
NA WŁASNĄ MIARĘ
– Nie mogłabym pomagać dzieciom ciężko chorym – przyznaje Beata Nowak-Cichy. – Gdyby leżały pod kroplówkami, miały założone wenflony, cewniki, nie wytrzymałabym psychicznie. Tuliłabym je i płakała. Ale mimo strachu chciałam coś dla nich zrobić. Na szczęście mogłam wybrać oddział, który będę odwiedzać. Pomyślałam o neurologicznym. Dzieci tam też potrzebują pomocy.
Jesteśmy przekonani, że wolontariusze pomagają tylko nieuleczalnie chorym i bezdomnym. I to nas zniechęca, bo nie mamy siły spotkać się oko w oko z ludzkim nieszczęściem. Czujemy się wobec niego bezradni. – Te obawy mają wszyscy, dlatego kiedy spotykamy się z pracownikami, staramy się ich przekonać, że wolontariuszem można być na wiele różnych sposobów – mówi Izabela Dyakowska.
– Na przykład wykorzystując swoją wiedzę zawodową jak Zofia Nowaczyk. Albo nawet realizując pasję. Jedna z wolontariuszek jest miłośniczką starych volkswagenów, tzw. garbusów. Kilka razy do roku skrzykuje kolegów z klubu miłośników tych aut i zabiera dzieci z domu dziecka na przejażdżkę konwojem po mieście. A potem na plac zabaw i pizzę.
– W tym roku odważyłam się pójść na inne oddziały – mówi Beata Nowak-Cichy. – Byłam tam, gdzie matki, jak ja kilka lat temu, płaczą nad swoimi malutkimi dziećmi. Z jedną z nich długo rozmawiałam, a potem przytuliłam. Sama przeżyłam to, co ona, więc potrafiłam ją pocieszyć. Wróciłam do domu pełna sił. Uwierzyłam w siebie.
Nie bój się, że spotkanie z ludzkim nieszczęściem tylko Cię przygnębi, mówi psycholog Martin Seligman. Ci, którzy się odważyli, wiedzą, że podnosi ono na duchu i daję energię. Bo widząc cichy heroizm i pogodę duch tych, którzy po-winni być nieszczęśliwi, sami odzyskali radość życia.
DOBRO DO NAS WRACA
– Firma Ecco produkująca buty reklamuje się, organizacją „Ecco walkathon”, spacery ludzi dobrej woli – mówi Ewa Świeczak. – Za każdy kilometr, który przejdą uczestnicy, płaci 4 zł wskazanej przez nich organizacji. Jedną z nich był walczący z przemytem zwierząt World Wildlife Fund. Zadaniem Ewy było ustawienie wolontariuszy na trasie tak, aby maszerujący byli bezpieczni. Żeby miał im kto dodawać zapału, by mimo zmęczenia dotarli do końca trasy. A mieni do przemaszerowania spory kawałek, aż 10 km: od Parku Łazienkowskiego do ulicy Karowej i z powrotem Krakowskim Przedmieściem. – Poszłam sama trzy razy całą trasę, żeby wszystko dobrze zaplanować. Postawiłam kilku silnych wolontariuszy przy schodach na Karowej. Wiedziałam, że trzeba będzie pomóc mamom biorącym udział w spacerze wnosić wózki z dziećmi na górę – mówi Ewa. – I miałam rację, bo mam przyszło wiele. Jedna z nich pchała nawet wózek, jadąc za nim na rolkach. Ewa mieszka z bratem. Pracuje w Commercial Union od 20. roku życia, czyli już sześć lat. Zajmuje się obsługą agentów ubezpieczeniowych. – Kiedy „Ecco walkatron” się skończył, było mi smutno. Tam mogłam wykorzystać energię, która mnie rozpiera – mówi Ewa. – Koleżanki z pracy często pytają: „Co ty z tego masz?”. Nic materialnego, mówię. Czasem słyszę, że to, co robię, to nieszkodliwe fanaberie. Na szczęście się tym nie przejmuję. Miałam 15 lat, kiedy straciłam mamę. Moi bliscy nie wiedzieli, jak się zachować, nie umieli pomóc. Obcy tak. Słuchali, byli ze mną. Nie mówili: „Trudno, trzeba żyć dalej”. Wiem, że jeśli komuś teraz pomogę, kiedyś ktoś pomoże mnie. Dobro zawsze do nas wraca.
DOBRZE Z RODZINĄ
Zofia Nowaczyk: W Łańcucie szkolenie wypadało w poniedziałek. Żeby rodzina nie była na mnie zła, że znów gdzieś jadę, zabrałam ich ze sobą na wspólny weekend. Mąż wziął urlop, córka dzień wolny w szkole. Tam są piękne lasy i pałace, więc byli zadowoleni. A w poniedziałek poszli ze mną na kurs. Mąż podczas wykładu robił zdjęcia. A córka? Pamiętam, kiedy sama byłam mała, lubiłam chodzić z rodzicami do pracy. Wiedziałam, że i jej sprawi to przyjemność. – Brak czasu to częsty powód, dla którego kobiety nie chcą angażować się w wolontaiat – mówi Izabela Dyakowska.
– Ale jeśli im się to uda, wciągają w działalność także swoich mężów, dzieci. A to integruje. Przekonały się o tym wolontariuszki, które przygotowały Wigilię dla rodzin i dzieci specjalnej troski i przyszły na nią ze swoimi rodzinami. Mimo braku czasu 80 proc. wolontariuszy to właśnie kobiety. Pewnie dlatego, że dla nas zawsze było ważne pomaganie słabszym. – Wiem, że po szkoleniach młodzież przychodzi do domu i pyta: Mamo, a gdzie ty trzymasz pieniądze? Pod poduszką? W szafie? Bo ja miałam w szkole lekcje i mówili nam o lokatach i funduszach, o produktach ubezpieczeniowych. Można na nich zarobić więcej niż na książeczce PKO – mówi Zofia Nowaczyk. – Słucham tego z przyjemnością. Dla mnie to ważne, że pomagam. Dlatego jeżdżę na szkolenia nawet wiele kilometrów od Warszawy, bo myślę, że właśnie tam moja wiedza jest najbardziej potrzebna.
NAUKA ROZMOWY
Ewa Świeczak: Moja praca nie wymaga podejmowania decyzji, kierowania ludźmi. A w wolontariacie wiele zależy od mojej pomysłowości. Dostaję tylko zadanie. I moja w tym głowa, jak je zrealizuję. Dlatego po każdej akcji mam poczucie, że czegoś się nauczyłam. Wolontariat to przede wszystkim spotkania z ludźmi. Rozmowy. Przekonywanie. Dzięki nim łatwiej mi potem w Commercialu negocjować, np. warunki współpracy z naszymi agentami. Zofia Nowaczyk: Nie ma takiej pracy, która w końcu by nie nużyła. Czynności się powtarzają, wszystko jedno, czy jest się dyrektorem czy pracownikiem. Wkrada się rutyna. Wolontariat to zmienia.. Daje radość, a ona chęć do pracy.
Zadowolony z życia pracownik jest bardziej aktywny, chętny do współpracy. Ma więcej energii. To zysk, jaki z wolontariatu ma jego korporacja. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego pracodawcy go popierają. Dziś o tym, który proszek czy telewizor kupimy, decyduje nasza sympatia do producenta. A nic jej tak nie budzi jak ludzka twarz wytwórcy. Dlatego wiele firm prowadzi działalność charytatywną. Najważniejsze jednak, że dzięki temu pracownicy mogą zrobić wiele dobrego dla innych i siebie.
KAŻDEMU MOŻNA POMÓC
„Nie mogę pomóc wszystkim, więc po co mama robić cokolwiek?” – myślimy i tracimy ducha samarytanizmu. Jasne, sami wszystkim nie pomożemy. Ale to nie znaczy, żeby nie pomagać nikomu. Tym bardziej że razem możemy zrobić naprawdę wiele. Zofia Nowaczyk: Trzeba tylko na coś się zdecydować. Ja chcę pomagać dzieciom. Ale wszystkim nie jestem w stanie. Dlatego wybrałam jedno: Karolinę. Kiedy dostałam od marketingu trochę plecaków, pierwszy raz pojechałam do domu dziecka w miejscowości, z której pochodzę. Pani dyrektor prezent przyjęła, spytałam więc, czy nie przydałby się komputer. Koleżanka miała swój do oddania. Okazało się, że jest dziewczynka, która marzy o komputerze. Gdy go zawiozłam, poznałam Karolinę. Niedawno skończyła 18 lat, więc chcę jej pomóc znaleźć pracę i dalej się uczyć. Na razie chodzi z nami do kina, teatru. Była też u mnie w pracy.
Profesor Cheryl Keen, amerykański psycholog, badał osoby, które angażują się w działalność społeczną. Okazało się, że nie są ani świętymi, ani męczennikami. Obok współczucia i chęci pomocy mają ludzkie motywacje: złość, ambicję. Ale potrafią czerpać z nich energię do działania. Czy to naiwni idealiści? Nie. Wiedzą, że sami nie zmienią świata. Ale chcą dorzucić cegiełkę do jego naprawy. – Gdyby każdy z nas upatrzył sobie jedno dziecko, któremu by pomagał, to wspólnie pomagalibyśmy wszystkim, które tego potrzebują – mówi Zofia. I trudno o lepsze zakończenie.
Autor: Beata Pawłowicz
Źródło: Twój Styl
Data: 2006-02-13