(Nie)zrównoważony rozwój zaczyna się w szkole

Widziałam dzisiaj kilka artykułów o samobójstwach dzieci, o propozycji wprowadzenia psychiatry do szkoły. I dosłownie przed chwilą zobaczyłam ten film. Pozytywny, najlepszy!

Tak bardzo dzisiaj w naszej szkole (i dalej: w domu, na ulicy, w pracy) boimy się – tzw. dorośli – autentycznych relacji. Jak zasłaniamy się kontrolą, ocenianiem, narzucaniem swoich koncepcji i jakości, kompulsywnym formatowaniem. Tyle mamy dzisiaj konkursów, testów, rankingów, klasyfikacji. Jakie to dla nas w tym wszystkim tym bardziej trudne. Jakie mamy w związku z tym niskie poczucie swojej wartości choć tak pięknie się uśmiechamy na zdjęciach i mamy, i jesteśmy, ale nie współistniejemy. Jakie mamy tym samym marne zaufanie do siebie i innych. Jak bardzo musimy (nasz narodowy imperatyw kategoryczny) dominować, szukać winnych, porównywać, mieć do dyspozycji lepszych i gorszych w szeregu, naznaczać, krytykować za odstawanie albo wybieganie od średniej krajowej. I musimy eliminować, ustawiać według swojego uznania bez względu na potrzeby innych, poprawiać, bo przeciesz wiemy lepiej, umiemy lepiej, jesteśmy lepsi. Jak trudno nam jest stwarzać przestrzeń akceptacji, otwartości, ciekawości, odwagi, przygody współpracy i wymiany, podążać, włączać zamiast wykluczać, inspirować całym sobą; a tym bardziej w tą przestrzeń wchodzić i w niej po prostu być obecnym i zaangażowanym, tak naprawdę i tak po prostu.
Jaka ta nasza szkoła obolała, niedojrzała, niedowatrościowana, uporządkowana do bólu, bez wyobraźni i pasji życia, smutna, pełna strachu, samotności, nieszczęśliwa.
A gdyby tak mniej wiedziała wszystko lepiej, a była bardziej czuła i nie sztywniała w momencie przytulenia, gdyby umożliwiała, cieszyłą się z mocnych stron, z sukcesów i zostawiła w spokoju to, co gorsze czy słabsze, inne, czy też jeszcze uśpione i czekające na swój najlepszy moment. Gdyby podążała, przeżywała radość na nasz widok, i była uważna. Gdyby była zadowolona z siebie, wiedziałaby co to znaczy być zadowolonym z innych i dałaby sobie prawo do szczęścia. Gdyby była obecną i świadoma będąc sobą, bez odgrywania cudzych ról, spełniania cudzych oczekiwań, bez narzucania ich innym, byle zrobić kompulsywnie to, co jest do zrobienia (bez sensu) i za to dostać piątkę (bo na szóstkę to za mało), dyplom, dodatkowe punkty, premię. Świat byłby już nie taki sam, mółby być już tylko lepszy.
Taka jest nasza kondycja – dorosłEGO, nauczyciela, rodzica, pracownika. Przecież już tego nie chcemy, Nie możemy tak dalej. I tym samym nie mamy odwagi, by o tym mówić wprost i to zmieniać już teraz. Bo przecież najważniejsze, by nasze dzieci w szkole poznawały świat z radością i były w tym słuchane. Tyle mają nam do powiedzenia, taki mają potencjał!

Widuję też wiele informacji o protestach na ratunek Ziemi, na ratunek klimatowi, których przecież nie uratuje ktoś, kto tak bardzo dzisiaj sam potrzebuje pomocy.
Szkoło, naucz się miłości, aby uczyć nas tego, co najpiękniejsze, żywe, bezcenne. Z miłością.
W drodze do szczęścia, którym się nie zarządza, którym się jest. Po prostu bądź.
Bo szkoła to my. Nie zwlekajmy już dłużej. Nie ma na to czasu.
Odwagi!
 Nie do walki, protestów, ale do pracy u podstaw nad naszą samoświadomością, do otwartych rozmów o tym, do naszego udziału w zmienianiu siebie, swoich nawyków i przeglądaniu się w lustrze szkoły każdego dnia, z coraz większą radością i dumą. Zbudowani na nowo. Na planecie Ziemia, która ma ostatnią szansę by przetrwać, by być wreszcie naszym rajem.
Autorka wpisu